4 października 2021
Szkoła jak firma
Skąd wziąć nowych nauczycieli? Najlepiej młodych, ambitnych i chętnych na tę przygodę zwaną edukacją. Jak wejść do zawodu, o którym krążą plotki i mity, a rzeczywistość nie rozpieszcza?
Oświata po kulminacji pandemii koronawirusa liczy na powrót do normalności. Ostatnie półtora roku nie rozwiązało jednak sytuacji kadrowej w polskich szkołach i przedszkolach. W wielu miejscach jest nawet gorzej, bo wielu nauczycieli w wieku emerytalnym nie podjęło już pracy, a i część belfrów z wymaganym stażem pracy odeszło na świadczenia przedemerytalne.
Łatanie dziur
Sytuacja finansowa pracujących nauczycieli w zasadzie pozostała bez zmian. Co prawda dla młodych pracowników warunki są o niebo lepsze, porównując je chociażby do sytuacji sprzed kilku lat, to jednak nie jest to nadal szczyt marzeń... Bez gruntownej reformy oświaty nic się tutaj zresztą nie zmieni i każdy z następnych ministrów będzie mógł ewentualnie łatać kolejne dziury w edukacyjnym kubraczku. Idąc tą analogią: praca młodego nauczyciela to co prawda już nie to samo palto, które wkładali dziadkowie lub nawet rodzice obecnych adeptów kierunków pedagogicznych, jest to jednak ciuch wielokrotnie przeszywany, łatany i prany. Ma wyglądać na modny. Niestety lub na szczęście większość młodych nie daje się już na to nabrać.
Średnia wieku rośnie
Nie jesteśmy w stanie wielu rzeczy zmienić od razu, ale czasu jest coraz mniej. Dzisiaj średnia wieku nauczycieli w Polsce to blisko 45 lat i – jak wskazują dane Ministerstwa Edukacji i Nauki – ciągle rośnie. Zaledwie co piąty nauczyciel był stażystą lub nauczycielem kontraktowym, a jak wiadomo, jest to najmłodsza wiekiem i stażem szkolna kadra. Jak wypadamy na tle Europy pod względem zatrudniania młodej kadry w oświacie? Biorąc pod uwagę średnią, to całkiem przyzwoicie, ale po dokładnej analizie widać, że wyprzedzamy głównie kraje tzw. nowej Unii, i to nieznacznie.
Od lat brakuje nauczycieli języków obcych, informatyki, elektroniki i innych przedmiotów zawodowych. Nie ma spójnego, systemowego programu współpracy oświaty z konkretnymi branżami gospodarki. Ponadto z braku chętnych również uczelnie wycofują niektóre z potrzebnych kierunków studiów.
Wydawać by się mogło, że problemy powinny mieć tylko te szkoły, dla których konkurencją w zatrudnianiu są branża IT, przemysł i biznes. Nic bardziej mylnego. Drugą najbardziej poszukiwaną grupą w oświacie są nauczyciele wychowania przedszkolnego. Nauczyciel wychowania przedszkolnego to praktycznie zawsze kobieta (ogromna dominacja – ponad 95 proc.), statystycznie tuż przed 50. rokiem życia, która przy obecnych przepisach odejdzie za 10 lat na emeryturę, lub nawet wcześniej – na świadczenie przedemerytalne. Czy to nie już ostatni dzwonek?
Pokolenia X, Y, Z
Jak więc zachęcić młodych do zawodu nauczyciela? No i tutaj otwiera się szereg pomysłów. Trzeba jednak zauważyć, że młodzi belfrowie niewiele różnią się od swoich rówieśników z pokolenia Z (urodzonych po 1995 roku). Nie znają życia bez Internetu i mediów społecznościowych. Są otwarci i twórczy, ale niełatwo przychodzi im skupienie uwagi na jednym zadaniu. Ich główne cechy to mobilność, szybka reakcja na zmiany i realistyczne podejście do życia. Oni zetkną się w pracy z pokoleniem Y (urodzeni w latach 1980–1989), a nawet z resztą pokolenia X (pokolenie powojennego wyżu demograficznego, ur. 1946–1964).
Estyma i etyka zawodu nauczyciela u poprzednich dwóch pokoleń były na zdecydowanie wyższym miejscu w hierarchii. Dzisiejsze pokolenie Z nie ma oporu przed wzięciem długiego zwolnienia L4, zmianą pracy, wyborem pomiędzy pracodawcami etc. Takie korporacyjne podejście mają więc też absolwenci kierunków pedagogicznych, tym bardziej jak się zorientują, że trwa w najlepsze czas pracownika. Ktoś powie, że to dobrze! Niekoniecznie, gdyż zarówno szkoła jako pracodawca nie jest przygotowana na nowe pokolenia, jak i same pokolenia nie rozwiną jednak w tym systemie skrzydeł, o czym zorientują się dopiero po jakimś czasie.
Oświatowy upgrade
Przede wszystkim trzeba zmienić model funkcjonowania pracodawcy oświatowego i samych szkół. To powinny być nowoczesne przedsiębiorstwa, dbające o swoją markę z menadżerem-liderem na czele, który spaja zespół ludzi działających w jednym kierunku.
Oświata powinna więc zaliczyć – jak powiedzielibyśmy w języku informatycznym – upgrade. Powinna powstać jej nowa, ulepszona wersja. Samo podniesienie płac niewiele zmieni. Będzie to bowiem tylko podniesienie ceny tej samej marynarki. Tymczasem tu trzeba nowego kroju, wygodnego, modnego i dobrego jakościowo – czyli takiego, w którym każdy będzie chciał chodzić.
Szkoła jak firma
Ja uwielbiam modę angielską. Tradycja z nowoczesnością. To połączenie sprawdza się też w oświacie. Nauczyciel jest wtedy traktowany jak specjalista w firmie czy korporacji. Ma zapewnione wsparcie w rozwoju zawodowym i osobistym. Stałe godziny pracy, np. 8.00–16.00, pensum godzin i wszelkie dodatkowe zobowiązania w tym czasie. Model awansów i zarobków motywujący. Porównując owo rozwiązanie do sytuacji nauczycieli w Polsce, gdzie część z nich jest obciążona po pracy ponad miarę, to jest model przejrzysty i atrakcyjny na równi z ofertami z korporacji. Ponadto każda szkoła powinna być traktowana jako osobna marka, na której sukces pracuje każdy z nauczycieli. Takie podejście docenią klienci, czyli rodzice.
A jak jest u nas? Niech każdy sobie dopowie. Powyższy model proponują jedynie nieliczne placówki niepubliczne zarządzane przez osoby z doświadczeniem z wielu branż.
Na koniec jeszcze ciekawostka rodem z Danii, gdzie w szkołach ponad 40 proc. nauczycieli stanowią mężczyźni (w przedszkolach jest ich nawet jedna piąta). Co by się musiało wydarzyć w Polsce, żeby nastąpiła taka rewolucja w sferze postrzegania zawodu nauczyciela, a dokładniej roli mężczyzn na tym etapie edukacyjnym? To już jest jednak temat na kolejną rozprawę...