Terapia autyzmu zabawą

15 października 2020

O tym, jak poprzez zabawę efektywnie budować relacje z dziećmi ze spektrum autyzmu rozmawiamy z Adrianem Borowikiem, pedagogiem, terapeutą, wykładowcą Instytutu Studiów Podyplomowych w Tychach, założycielem Przylądka Dobrej Nadziei (przyladekdobrejnadziei.pl).

– Kiedy po raz pierwszy zetknął się pan z autyzmem?

– Kilkanaście lat temu. W zasadzie przypadkowo, choć podobno przypadków nie ma. Przez parę miesięcy jako wolontariusz uczestniczyłem w domowej terapii autystycznego chłopczyka.

Potem wyjechałem m.in. do Stanów Zjednoczonych, gdzie brałem udział w kursach prowadzonych przez Autism Treatment Center of America (Amerykańskie Centrum Terapii Autyzmu). Założyli je na początku lat 80. Barry i Samahria Kaufmanowie. Mając autystycznego syna Rauna, opracowali system terapeutyczny The Son-Rise Program. Dzięki niemu Raun pokonał ograniczenia związane z autyzmem, ukończył studia, a dziś to on kieruje ATCA i wspiera na całym świecie rodziców i terapeutów.

Miałem przyjemność poznać Kaufmanów. Raun przyjechał pierwszy raz do Polski dzięki Fundacji Być Bliżej Siebie, której jestem współfundatorem i przez wiele lat pełniłem w niej funkcję członka zarządu. Program Son-Rise jest dla mnie inspiracją w moim autorskim podejściu do pomocy osobom w spektrum autyzmu.

Od lewej: Adrian Borowik, Barry, Raun i Samahria Kaufmanowie; fot. archiwum A. Borowika

– Na czym polega Program Son-Rise?

– Metoda Kaufmanów zakłada, że dla dziecka ze spektrum autyzmu to rodzice są najlepszymi nauczycielami oraz terapeutami. Rodzice poznają więc konkretne techniki umożliwiające pociechom postępy przede wszystkim w rozwoju społecznym i komunikacji z otoczeniem.

W Programie Son-Rise rodzice dołączają do powtarzających się zachowań dziecka, bo to ułatwia poznanie źródeł tych zachowań oraz polepsza wzajemny kontakt. Ważna jest kreatywna zabawa w optymalnych warunkach, która buduje fundament pod zdobywanie wiedzy i umiejętności. Istotą terapii jest też okazywanie entuzjazmu i energii, które motywują do interakcji, oraz optymistyczne i wolne od ocen nastawienie.

– Dlatego mówi pan często o zabawie, a nie o pracy z dzieckiem ze spektrum autyzmu?

– Skoro mam do czynienia z drugim człowiekiem, to muszę go jakoś przekonać do siebie. Na pewno nie da się tego zrobić zasadniczością, dyscypliną, „dokręcaniem śruby” czy budowaniem wokół siebie szlabanów, co niestety często ma miejsce podczas różnych terapii.

Dzieje się tak, bo ludzie uważają, że osoba ze spektrum (ASD) nie jest w stanie logicznie łączyć faktów. Czasem tak rzeczywiście jest, ale znaczna większość tych dzieciaków rozumie, co się wokół nich dzieje. Tymczasem nie mogą być sobą, bo muszą odpowiadać nieustannie na czyjeś oczekiwania. Jeżeli autystyczne dziecko macha rękami, to ono tego potrzebuje. To samo dotyczy „buczenia”, potrzeby ruchu czy ustawiania w rządkach różnych rzeczy… Bywa, że rodzice i specjaliści dążą do stłumienia takich zachowań.

– Jako niewłaściwych, niegrzecznych?

– To tak, jakby panu ścierpła ręka i chciałby pan ją rozmasować, a ktoś powiedziałby panu, że to jest niegrzeczne.

– To, co pan mówi o „dokręcaniu śruby”, dotyczy także dzieci bez deficytów, a co dopiero osób z tak wieloma zaburzeniami, m.in. integracji sensorycznej (nadwrażliwości i podwrażliwości poszczególnych zmysłów) czy z trudnościami w komunikowaniu się, niejednokrotnie wywołanymi zaburzeniami metabolicznymi lub innymi trudnościami napotykanymi przez organizm w drodze rozwoju.

– Hormony wydzielają się u nich w zaskakujący sposób. Są dzieciaki przeładowane kortyzolem (hormonem stresu) lub serotoniną (hormonem szczęścia). Do tego system pokarmowy potrafi być tak „rozchwiany”, że ma z kolei wpływ na system nerwowy…

Proszę sobie wyobrazić tak czuły słuch, że psa, który szczeka w budynku obok, słyszy pan tak wyraźnie, jak gdyby znajdował się obok pana. Zaczyna pan się bać i reaguje. A inni odbierają pana zachowanie jako niepożądane. Nikt panu nie pomoże, bo nie wie, co się z panem dzieje.

Albo ubrania… Dla dzieci ze spektrum autyzmu mogą być one udręką. Drapią, swędzą, wręcz parzą. Dla nas to niewyobrażalne. Ciało pozostaje w dużym dyskomforcie i wtedy takiemu człowiekowi każe się siadać przy stoliku i pracować.

Z niektórymi dzieciakami tak się da, ale czym więcej w kontakcie z nimi jest frajdy i empatii, tym lepiej. Przecież one nie przyszły na świat, żeby nieustannie podlegać rehabilitacji, a często tak są traktowane. Ciągle muszą się poprawiać, rozwijać i dopracowywać. A my dorośli nie mamy ochoty zmienić w sobie najprostszych nawet rzeczy, aby pomóc tym dzieciom. Alternatywą jest zabawa.

– Według pana w rozwoju osób z autyzmem najważniejsze jest pomaganie im w nawiązywaniu relacji międzyludzkich.

– Bo największą trudnością w autyzmie jest budowa relacji. Kluczowa jest próba ich nawiązania. Ciągle pokutują krzywdzące stereotypy, że osoby ze spektrum autyzmu nie potrzebują kontaktu z drugim człowiekiem. To bzdura! One nie potrzebują kontaktu z ludźmi, którzy chcą ich tresować, cały czas negować, poprawiać i udowadniać, że robią źle i powinni robić lepiej. Proszę mi wierzyć… tak wygląda większość terapii w naszym kraju.

– Jak to? Terapeuci nie są świadomi ograniczeń osób z ASD?

– Ma pan samochód?

– Tak.

– Jeździ nim pan czasem do mechaników?

– Jasne.

– Są tacy mechanicy, do których będzie pan wracał, i tacy, których drugi raz w życiu już pan nie odwiedzi i innym będzie pan odradzał wizytę. Ale mimo to oni nadal będą prowadzili swoje warsztaty.

W podejściu do osób ze spektrum autyzmu bliższy jest mi nurt, który reprezentował np. Jesper Juul, zmarły w zeszłym roku duński terapeuta rodzinny. Jego „metoda wychowawcza” nie opiera się na sztywnych regułach i zasadach, co nie oznacza, że ich nie ma. Chodzi o wsparcie dla rodziców, którzy chcą zrozumieć potrzeby dziecka i zadbać o to, by rosło w poczuciu własnej wartości.

Jeżeli uda mi się porozumieć z dzieckiem autystycznym i wzbudzić jego zaufanie, to jest większa szansa, że będzie traktowało mnie jak przyjaciela, a nie specjalistę. Wtedy dopiero można pomagać mu w rozwoju somatycznym i poznawczym. Bo po co 6-letniemu autystycznemu człowiekowi znajomość koloru czerwonego i zielonego, trójkątów, kwadratów? Ten mały człowiek nie jest w stanie usiedzieć, bo go od środka roznosi energia. I za to bywa karany i krytykowany.

– To jak pan nawiązuje te relacje?

– Jeśli chodzi o szczegóły, to zapraszam na moje szkolenia oraz na stronę przyladekdobrejnadziei.pl i mój profil facebookowy (Autyzm – warsztaty. Przylądek Dobrej Nadziei). Nie mam jednej recepty, ale bardzo ważne jest, żeby podejść do człowieka z humorem. Zazwyczaj ludzie, z którymi dobrze się czujemy, to są osoby wesołe. Ci, z którymi nam ciężko, to ludzie kontrolujący nas, którzy chcą nami rządzić. Wiele od nas wymagają, a mało kiedy są zadowoleni.

– Jak mawia ojciec Leon Knabit, benedyktyn z Tyńca: „Krzywą gębą świata się nie zbawia”.

– [śmiech] Trzeba uwierzyć, że dzieci ze spektrum autyzmu mają jednak poczucie humoru i najzwyczajniej w świecie wygłupiać się z nimi. Traktuję te dzieciaki jak osoby, które mają problem ze swoim ciałem, a niekoniecznie z intelektem.

Nawet jeśli komuś wydam polecenie i ten ktoś go nie wykonuje, to nie znaczy, że on tego nie potrafi wykonać albo nie rozumie tego komunikatu. Muszę mieć świadomość, że powody mogą być inne. Muszę być elastyczny, cierpliwy, muszę kontrolować pokusę osądzania. Ważne jest też bezpieczeństwo naszej zabawy. Jeżeli podopieczny regularnie chce wybiegać na ulicę, to na jakiś czas rezygnuję ze spacerów. Unikam też sytuacji, które mogą sprowokować dziecko do ryzykownych zachowań lub wywołać u niego strach czy agresję. W pomieszczeniu nie może być rzeczy, które dziecko mogłoby połknąć, stłuc albo które będą rozpraszały (krzykliwe kolory, sztuczne zapachy).

Nawiązywanie relacji ma przekonać dziecko ze spektrum ASD, że jestem z nim, a nie przeciwko niemu. Na początku to jest najważniejsze, dlatego rozwój poznawczy zostawiam na czas, kiedy będzie nam łatwiej się komunikować, kiedy dziecko będzie bardziej elastyczne i otwarte w kontakcie ze mną.

Jeśli dzieciak spotyka kogoś, kto na dzień dobry nie każe mu czegoś robić, tylko spędza z nim czas tak po prostu, to powolutku on się otwiera. Wtedy dopiero wprowadzamy „komponenty poznawcze”. Jednak zamiast powtarzać mu przy stoliku: „Powtórz – to jest zielony; pokaż, gdzie jest zielony”, można zrobić to inaczej. „Wiesz, teraz jedziemy do kraju, w którym rosną tylko zielone jabłka. Tam jest bardzo śmiesznie. Jedziemy tam”. I nawigujemy do rogu pokoju, gdzie znajduje się zielony owoc.

– Na pana stronie internetowej przeczytałem, że aby efektywnie nawiązywać relacje z dziećmi autystycznymi, trzeba ciągle pracować nad sobą, nad swoją samoświadomością i swoimi ograniczeniami. Wspomina też pan, że temu samorozwojowi towarzyszy nieraz zwątpienie.

– Kiedy zastanawiasz się, jak budować relacje z drugim człowiekiem, musisz wejrzeć w głąb siebie. Co mi w tym pomaga, a jakie moje osądy – nieraz głęboko ukryte – mi w tym przeszkadzają? Takie eksplorowanie samego siebie jest użyteczne, ale też prowadzi ku zwątpieniu. To naturalne.

Jeśli jesteśmy świadomi tego, jakie przekonania stoją za naszymi decyzjami, jak myślimy o świecie, w co wierzymy, czego się boimy, to łatwiej panować nam nad naszymi emocjami i świadomie dokonywać wyborów. Sprzyja temu również uporządkowanie przekonań, które w trakcie całego życia nabywamy na swój temat oraz otoczenia od rodziców, nauczycieli, autorytetów, antyautorytetów, od przyjaciół i nieprzyjaciół.

Z taką wiedzą na swój temat łatwiej nam reagować, kiedy dziecko autystyczne podejdzie i kopnie nas w kostkę albo kiedy poprosimy, żeby siadło przy stoliku, a ono będzie krzyczeć, płakać, wierzgać i nas opluje. Wtedy nie zadziałamy pod wpływem strachu czy złości. Nie obrazimy się na tego dzieciaczka, ale zastanowimy się, czemu się tak stało. Będziemy szukać rozwiązania.

MOŻE STAŁEM ZA BLISKO, MOŻE BYŁEM ZA GŁOŚNO, MOŻE TO DZIECKO UWIELBIA PATRZEĆ NA ŚMIESZNE MINY LUDZI, KTÓRZY ZOSTALI OPLUCI? W KONTAKCIE Z DZIEĆMI AUTYSTYCZNYMI NAPRAWDĘ TRZEBA BYĆ ELASTYCZNYM I NAD SOBĄ PANOWAĆ, ŻEBY UDOWODNIĆ IM, ŻE JESTEŚMY PO ICH STRONIE.

– Jak ocenia pan edukację dzieci ze spektrum autyzmu w klasach integracyjnych w szkołach powszechnych?

– Szkoła systemowa to maszynka. A takie urządzenie traktuje wszystkich tak samo. Moim zdaniem większość dzieci ze spektrum autyzmu traci na tym, że przebywa w grupie. W klasie nie są w stanie dostać tego wszystkiego, co dzieci neurotypowe. Założenie jest takie, że w grupie mają się socjalizować, a więc „wychodzić z autyzmu”. Tak się jednak nie dzieje.

Oczywiście są dzieci z niedużymi deficytami lub funkcjonujące na takim poziomie po terapii, że dadzą radę wysiedzieć 45 minut w klasie, trzymać długopis i odrabiać lekcje. Są też wyrozumiali nauczyciele, którzy rozumieją, że uczeń ze spektrum musi siedzieć na piłce, bo potrzebuje przez cały czas stymulować błędnik. Wiem, że urządzane są w szkołach sale wyciszeń, w których uczeń z nadmiarem odebranych bodźców może odpocząć…

Ale wiem też, że rówieśnicy mogą być zarówno opiekuńczy, jak i okrutni. Zbyt często wspieram rodziców dzieci autystycznych po tym, jak nie dały one sobie rady w szkole systemowej.

– Od października br. będzie pan wykładowcą Instytutu Studiów Podyplomowych w Tychach, gdzie słuchaczami są głównie nauczyciele szkół powszechnych, w których stykają się oni z uczniami ze spektrum ASD. Co im pan przekaże?

– Będę chciał pokazać im drogę, którą mogą pójść. Uczyć się będziemy, jak być z dziećmi. Opowiem, jak bardzo ważny w autyzmie jest rozwój społeczny i jak mało ważny w pewnym momencie jest rozwój poznawczy, traktowany przez wielu jako podstawa programowa. Duży nacisk kładł będę na kwestie pomocy rodzicom osób ze spektrum autyzmu. Rozmawiać będziemy sporo o kreatywności. Zachęcał będę do improwizowania podczas zajęć, a nie trzymania się sztywno scenariuszy.


ADRIAN BOROWIK, absolwent Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego, trener, terapeuta, który od lat popularyzuje – zarówno wśród rodziców, jak i terapeutów osób z autyzmem – podejście do terapii wypływające z głębokiej refleksji, akceptacji i wyrozumiałości do drugiego człowieka. Najbardziej interesującym go tematem jest budowanie relacji z osobami z autyzmem, przede wszystkim w środowisku domowym, ale też poza nim, np. w przedszkolu, szkole.

Przeszedł szereg szkoleń organizowanych w USA przez Autism Treatment Center of America oraz The Option Institute, gdzie poznał system terapeutyczny The Son-Rise Program. Ukończył też pierwszy stopień szkolenia Handle i szereg innych. Jest założycielem platformy szkoleniowej Przylądek Dobrej Nadziei. Jest też współfundatorem oraz prezesem Fundacji „Wspaniale, że jesteś…” (wspanialezejestes.pl), która ma na celu przybliżanie informacji o Programie Son-Rise oraz organizowanie szkoleń, warsztatów czy konferencji z udziałem m.in. specjalistów z Autism Treatment Center of America.

W Instytucie Studiów Podyplomowych w Tychach jest wykładowcą specjalności „Pedagogika specjalna – edukacja, terapia i wspomaganie osób z zaburzeniami ze spektrum autyzmu”.