Rezygnacja z oceniania - Dr Marzena Żylińska

3 grudnia 2019

Dr Marzena Żylińska, inicjatorka ruchu „Budzących się szkół”:

O konieczności odejścia od stawiania stopni, mierzenia i porównywania uczniów. O szkołach pozwalających dzieciom uczyć się poprzez ich aktywność, kreatywność i współpracę, a nie takich, które przygotowują do życia na bezludnej wyspie, mówiła w Instytucie Studiów Podyplomowych w Tychach dr Marzena Żylińska, inicjatorka ruchu „Budzących się szkół”. Wykład pt. "Od kultury nauczania do kultury uczenia się" odbył się 18 października br.


Wykład w tyskim ISP rozpoczął się od historii psa znajomej dr Żylińskiej, który nie chciał pić tranu. Weterynarz zalecił go zwierzęciu na ładną sierść. Jedna łyżka dziennie. Okazało się jednak, że pies nie chce pić tranu podawanego mu łyżką do pyska. Nie pomógł nawet sąsiad. Pies rzucał łbem, aż w końcu wytrącił z ręki swojej pani butelkę i tran wylał się na podłogę. Kobieta godziła się już z tym, że jej pupil nie będzie miał ładnej sierści. Jednak po jakimś czasie sąsiad zauważył, że pies ochoczo zlizuje tran rozlany na kafelkach.

– Z tym tranem było coś nie tak czy może metoda jego podania zawiodła? – zapytała dr Żylińska. – Analogicznie: to, jak dzieci radzą sobie z uczeniem się, zależy o zastosowanej metody – dodała.

Na początku przychodzą do szkoły istne „pęczki energii”. Nie mogą doczekać się tego, żeby zacząć się uczyć, żeby mieć swój zeszyt. Już w czasie wakacji dopytują, kiedy zabrzmi pierwszy dzwonek... Ile czasu potrzebujemy w szkole, aby zniszczyć ten niebywały zapał i radość?

– Za każdym razem, kiedy ktoś chce nas uszczęśliwiać na siłę, to jesteśmy sceptyczni. Wycofujemy się. Podobnie jest z dziećmi. Gdy mówimy: „Jeśli narysujesz szlaczek albo napiszesz równo literki, dostaniesz szóstkę”, uczeń sobie myśli: „Gdyby to było dobre, to by nie oferowali za to ani nagród, ani kar”.

„Tego, co widzi się zawsze, nie widzi się nigdy” – napisał norweski pisarz Karl Ove Knausgård. Dlaczego nie widzimy, jak dysfunkcyjnym organizmem jest szkoła? Dlaczego nie widzimy, że nie przygotowuje do życia? Dlaczego nie wierzymy naszym dzieciom, kiedy mówią, że w szkole się nudzą? Kiedy pytamy, co było dziś w szkole ciekawego, odpowiadają: nic. Dlaczego nie włącza nam się dzwonek alarmowy, kiedy widzimy, jak dzieci szybko tracą motywację do nauki właśnie w szkole? Dlaczego im bardziej nie sprawdzają się nasze metody, tym bardziej skłonni jesteśmy przerzucać winę na dzieci? Że to z nimi jest coś nie tak.

„Oddała pani sprawdzian z matematyki? Co dostałeś?”

– Dlaczego nie widzimy, jaką trucizną w szkole są stopnie, ocenianie, klasyfikowanie i porównywanie? Oceny stały się bożkiem, celem samym w sobie. Słyszałam o przypadku ucznia czwartej klasy, który w połowie października miał 11 ocen z jednego przedmiotu! O co pytamy, kiedy dziecko przychodzi ze szkoły? „Oddała pani sprawdzian z matematyki? Co dostałeś? Czwórkę? A Paweł co dostał? A Mateusz? A widzisz? Można było?” Dziecko nie usłyszy: „Ty się nie uczysz dla stopni, ty się uczysz dla siebie”. Jak można być najlepszym ze wszystkiego? Często uczniowie przychodzą do nauczyciela i proszą o lepszą ocenę z przedmiotu, aby za wysoką średnią dostać stypendium. Często każą im prosić o to rodzice. Czego my te dzieci uczymy?

– Nie można porównywać umiejętności dzieci. To jest lepsze, bo szybciej nauczyło się pisać. Drugie też się nauczy, tylko wolniej, ale może jest niedoścignione w sporcie? Jesteśmy wychowywani w kulturze błędu. Dziecko napisze 50 liter i tylko z dwiema wyjdzie poza linię. Ale te dwie litery będą zaznaczone na czerwono. Nieważne, że 48 liter napisanych jest dobrze. Dzieci tak bardzo chcą sprostać naszym wymaganiom i oczekiwaniom, tak bardzo się starają, ale słyszą: za krzywo, za słabo, za wolno. Wtedy motywacja spada niemal do zera.

Bezludne wyspy a innowacyjna gospodarka

– Jest jednak wiejska szkoła publiczna w Dusocinie pod Grudziądzem, gdzie od trzech lat nie wystawia się ocen, poza ocenami końcowymi. Oczywiście monitoruje się postępy dzieci, ale Krzyś nie wie, czy ma piątkę, a Piotrek trójkę. Krzyś wie tylko, że z tym radzi sobie już całkiem dobrze, a nad tamtym musi jeszcze popracować. Wbrew pozorom to nie jest żadna rewolucja. Otóż przepisy prawa oświatowego wymagają jedynie oceny końcowej, reszta to są nasze wybory. W prawie oświatowym ocena bieżąca definiowana jest jako „udzielanie uczniowi informacji zwrotnej, która pomaga mu się uczyć”.

– Tymczasem my lubimy mierzyć i porównywać. Jednak za pomocą testów i sprawdzianów ciągle nie potrafimy zmierzyć tego, co najważniejsze w edukacji. Dlatego tak dużą wagę przywiązujemy do tego, co umiemy mierzyć. A te rzeczy, które mierzymy, nie decydują o sukcesie w dorosłym życiu. Proszę zauważyć, że pracowników zatrudnia się na podstawie tzw. kompetencji twardych (dobre oceny na świadectwie lub dyplomie), a zwalnia się z powodu braku kompetencji miękkich...Bo nie umie współpracować, bo ze wszystkimi się kłóci, nie umie podzielić się wiedzą, rozbija każdy zespół. Co z tego, że wszystko wie?

– Dr Marek Kaczmarzyk, neurodydaktyk z Uniwersytetu Śląskiego, twierdzi, że szkoła uczy tak, jakby przygotowywała ludzi do życia na bezludnej wyspie. Tam nie ma ani Internetu, ani książek, ani znajomych. Zdani będą tylko na to, co mają w swojej głowie. Ale skąd wziąć tyle bezludnych wysp? Nasze dzieci nie będą żyły na pustkowiu. Gdy dorosną, będą musiały pójść do firm, gdzie konieczna będzie współpraca z innymi. Będą musiały umieć dzielić się swoją wiedzą i pytać o to, czego nie wiedzą. Tylko zdolność do współpracy gwarantuje sukces. Tymczasem w szkole za współpracę nie tylko nie dostaje się nagród, ale często jest się karanym. Dziecko słyszy: „Nie wymyślaj, nie kombinuj. Rób tak, jak jest zalecone”. Potem w firmie wymagają od niego kreatywności i chcą, żeby tworzył innowacyjną gospodarkę. To nielogiczne.

Więzienie w szkolnej ławce

– Maria Montessori pytana była, dlaczego uważa, że szkoła jest jak więzienie. Czy ma na to jakiś dowód? „Tak, jest jeden. Szkolna ławka” – odpowiadała. Dlaczego nie widzimy, że zmuszenie dzieci do bezruchu jest dla wielu z nich przeszkodą w drodze do sukcesu? Przecież one chcą się uczyć poprzez własną aktywność. I tak się uczyły do momentu pójścia do szkoły. Dlaczego nie wolno im podążać za własną ciekawością? Ciągle słyszą: „Siedź, słuchaj i rób co ci każę!”.

– Zasadne jest też pytanie: czy uczymy dzieci, jak radzić sobie z porażką czy zniechęceniem? Przekazujmy dzieciom, że jeśli obrana strategia nie działa, to lepiej się wycofać i poszukać innego rozwiązania, niż dalej drążyć coś dotychczasowym sposobem. Uczeń nie może myśleć, że jak mu coś nie wychodzi, to jest głupi, nie potrafi, to jest za trudne dla niego. Nie wychodzi, bo przyjąłem złą strategię, muszę poszukać innej. Właśnie w tym ma pomagać nauczyciel. Nazywam to metodyką dyskretną, metodyką uczenia się. Nauczyciel wycofuje się na drugi plan. Daje dzieciom polecenie, wskazuje kierunek i pozwala robić im to samodzielnie. Ze względu na to, co mówiłam wcześniej, cenne są zadania, które rozwijają autonomię, kreatywność i współpracę w grupie. Tyle tylko, że w szkole jest za mało czasu na naukę, bo za dużo czasu poświęca się na pomiary dydaktyczne. Każda klasówka, sprawdzian i test to przerwa w procesie uczenia się.

– Dlaczego szkołę tak trudno zmienić? Bo uczy tych kompetencji, które pozwalają jej zostać taką, jaką jest. Szkoła systemowa bazuje na pruskiej reformie edukacyjnej sprzed 200 lat, kiedy to nauczyciel był urzędnikiem państwowym, lojalnym wobec władzy, a nie wobec dziecka.

Dwieście lat bez zmian

Według dr Żylińskiej ludzie żyjący 200 lat nie wiedzieliby, do czego służą kombajn rolniczy czy pralka, ale gdyby dziś trafili do ławki szkolnej, od razu wiedzieliby, gdzie są. Bo przez dwa stulecia nic się nie zmieniło. Nadal z przodu klasy stoi nauczyciel, który wyjaśnia. Zaś zadaniem dzieci jest bierne odtwarzanie, a najlepszą ocenę dostają ci, którzy najlepiej odtwarzają. Wprawdzie kiedyś tablica była czarna, potem zielona, biała, a w końcu jest interaktywna, ale to tylko gadżet. Metoda została ta sama.

– Zapytałam niemieckiego neurobiologa Geralda Hüthera, co sądzi o podstawach programowych (w Polsce i Niemczech są podobne). Powiedział, że są głęboko nieetyczne, a z punktu widzenia wiedzy, którą dziś mamy o mózgu – niemożliwe do zrealizowania. Wyobraźcie sobie, że wchodzę do jakiejś klasy i mówię: „Proszę zrobić tak, aby wszystkie dzieci w pani klasie na koniec roku miały 1,32 m wzrostu i jasne włosy”. Niemożliwe? Z mózgiem nie jest inaczej. Wszyscy mają opanować to samo w tym samym tempie. W konspektach lekcji trzeba co do minuty zaplanować, co dzieci będą robić, mówić i myśleć. Orwell by tego nie wymyślił.

– „Mówiłem nie do dzieci, a z dziećmi, mówiłem nie o tym, czym chcę, aby były, ale czym one chcą i mogą być”. Gdybyśmy uwierzyli m.in. w te słowa Janusza Korczaka, a nie tylko wieszali jego hasła na ścianach... Wtedy naprawdę musiałby się zmienić model szkoły.