Przewrót kopernikański w edukacji: wstrzymać nauczycieli, ruszyć uczniów

11 maja 2021

Marzena Żylińska, inicjatorka ruchu „Budząca się szkoła”, 7 kwietnia br. gościła online Annę Damaschk, dyrektor Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 4 w Tychach, oraz nauczycielki tej placówki Martę Sitkowską (wychowanie wczesnoszkolne) i Samię Tafesh-Połubok (matematyka). Podczas rozmowy na profilu facebookowym „Budzącej się szkoły” panie dzieliły się swoimi doświadczeniami w odchodzeniu od tradycyjnej szkoły systemowej oraz rezultatami wprowadzania idei „Budzącej się szkoły” i planu daltońskiego.



Zespół Szkolno-Przedszkolny nr 4 w Tychach powstał od zera pięć lat temu w dzielnicy Jaroszowice. Do świeżo wybudowanego, nowoczesnego gmachu „wprowadziły się” społeczności z nieistniejących już dziś okolicznych dwóch szkół podstawowych i dwóch przedszkoli. Zespół Szkolno-Przedszkolny nr 4 tworzą Szkoła Podstawowa nr 24 i Przedszkole nr 30.

Anna Damaschk, dyrektor ZSP nr 4 w Tychach: Od trzech lat powoli wchodzimy na drogę „Budzącej się szkoły”. W tym zakresie mamy wsparcie i zielone światło od władz Tychów. W nowej placówce najpierw musieliśmy się poznać. Priorytetem było zbudowanie relacji i zaufania. Wywodziliśmy się przecież z czterech różnych podmiotów i mieliśmy różne wyobrażenia o edukacji.

Samia Tafesh-Połubok, nauczycielka matematyki: Do nowatorskiego działania zachęcała nas pani dyrektor. Dla mnie było to coś świeżego, choć dla wielu oznaczało lekkie trzęsienie ziemi.

Marta Sitkowska, nauczycielka wychowania wczesnoszkolnego: Ucieszyłam się na zmiany, bo choć łączyły się także z trudnymi momentami, to mnie inspirowały. W naszym zawodzie potrzebujemy na co dzień inspiracji. One nas motywują i rozwijają.

Marzena Żylińska: Dlaczego zdecydowaliście się przyłączyć do ruchu „Budzącej się szkoły”?

Anna Damaschk: Moim marzeniem była placówka, w której wszyscy współdziałamy, bo szkoła to nie budynek, ale społeczność – uczniowie, przedszkolaki, nauczyciele, pracownicy szkoły i rodzice. Skoro wszyscy spędzamy w szkole połowę życia, to zależało mi, abyśmy przychodzili do niej z przyjemnością, a nie ze stresem.

Marzena Żylińska: Wszyscy byli zachwyceni zmianami?

Anna Damaschk: Nie. Do tej pory są u nas sceptyczni nauczyciele. Nie protestują, ale po prostu nie rozumieją do końca potrzeby tej zmiany.

Marzena Żylińska: Od czego zaczęliście?

Anna Damaschk: Jak już wspomniałam – od budowania wspólnoty i zaufania. Na radzie pedagogicznej mówimy otwarcie o tym, co nam się podoba i o tym, co nam nie leży, co widzielibyśmy inaczej. Dajemy sobie prawo do wypowiedzenia swojego zdania. Na drzwiach mojego gabinetu nie ma tabliczki z informacją, w jakich godzinach przyjmuję nauczycieli, uczniów czy rodziców. Gabinet jest otwarty.

Marzena Żylińska: Nie ma dobrej edukacji bez dobrej relacji uczeń – nauczyciel i nauczyciele – dyrektor. Jeśli człowiek nie czuje się bezpiecznie, to skupia się na obronie, a nie na rozwoju.

Anna Damaschk: Pierwszą konkretną zmianą była likwidacja dzwonków w szkole. Jakie to przyniosło efekty? Uczniowie spokojnie, we własnym tempie kończą pracę. Dzieci są bardziej skupione i spokojniej wychodzą na przerwy. Uczą się, jak gospodarować czasem. W szkole jest ciszej. A skupienie i cisza są sprzymierzeńcami w nauce.

Wywiadówki odbywają się u nas w formule rodzic – nauczyciel – uczeń. Dopiero w takim układzie jest przestrzeń do przedyskutowania sukcesów i problemów. Wprowadziliśmy wspólne spotkania i szkolenia dla nauczycieli oraz rodziców. Uczymy się w ten sposób, jak razem wychowywać dzieci.

Marzena Żylińska: Mówiłaś mi, że zadania domowe są u was nieobowiązkowe, a kiedy w rodzinie ucznia dzieje się coś ważnego, to może on wykonać zadanie później. W tym kontekście wspominałaś rodzinę, która w pogodny dzień – po szkole i po pracy – postanowiła wybrać się na wycieczkę rowerową. Mogli to zrobić, bo nie było nad nimi bata w postaci „zadania domowego na jutro”. Uczennica przyszła nazajutrz i powiedziała, że zrobi to zadanie za 2–3 dni. Jej mama była szczęśliwa, bo życie nie zeszło na drugi plan. Szkoła nie była wszystkim.

Anna Damaschk: Dzieci mają więcej czasu na bycie z rodziną czy rozwijanie swoich zainteresowań.

Samia Tafesh-Połubok: Takie podejście powoduje, że rodzice nie tylko dzielą się swoimi problemami, ale też sukcesami i swoimi spostrzeżeniami odnośnie do dzieci i funkcjonowania szkoły. A ich spostrzeżenia inspirują nas do kolejnych zmian.

Marta Sitkowska: Ułożenie ławek tak, aby dzieci miały ze sobą kontakt wzrokowy i żeby mogły lepiej ze sobą współpracować, a nie tylko patrzeć na tablicę i plecy kolegów… Ta techniczna zmiana była pierwszą, ważną innowacją, którą wdrożyłam w swojej klasie.

Marzena Żylińska: Często rodzice mówią mi, że kupując dom lub mieszkanie, kierowali się m.in. tym, czy w pobliżu jest placówka oświatowa z logo „Budzącej się szkoły”. Cieszy mnie to, że chcą zamieszkać tam, gdzie są szkoły przyjazne dzieciom, a oceny nie są ważniejsze niż dobro i rozwój dzieci. Jak wygląda u was sprawa wystawiania ocen bieżących?

Samia Tafesh-Połubok: W klasach 4–8 w większości minimalizujemy stawianie stopni albo staramy się oceniać w procesie. Ocenianie nie jest celem samym w sobie, ale ma wspierać proces uczenia się. Nie doszliśmy jeszcze do takiego momentu, aby pracować bez ocen bieżących.

Anna Damaschk: Staramy się na lekcjach nie prowadzić wykładu, monologu, ale prowadzić rozmowy z uczniami.

Marzena Żylińska: Czyli przewrót kopernikański w edukacji… Wstrzymać nauczycieli, ruszyć uczniów.

Samia Tafesh-Połubok: Postawiliśmy u nas lekcje matematyki na głowie (śmiech). W klasach 5–8 nauczyciele matematyki dostosowują poziom nauczania do potrzeb, zainteresowań i umiejętności poszczególnych uczniów. Dziecko, które potrzebuje więcej czasu na opanowanie zagadnienia – dostaje go. Aby rozwinęło skrzydła, a nie kuliło się w ławce ze stresu. Nie oznacza to jednak, że dobry matematyk się nudzi i cofa w rozwoju. Z nim pracuje się odrębnie. Chodzi o to, żeby dzieci pokochały „królową nauk”, a nie bały się jej.

Marta Sitkowska: Wprowadziliśmy możliwość przejścia grupy przedszkolnej razem ze swoim wychowawcą do klasy pierwszej szkoły podstawowej. Są razem do ukończenia trzeciej klasy. Jesteśmy zespołem szkolno-przedszkolnym, więc mamy taką możliwość. Zauważyliśmy, że to dobre rozwiązanie dla dzieci. Pozytywnie wpływa na ich rozwój. Daje poczucie bezpieczeństwa. Budują się silne więzi nauczyciela z uczniami i rodzicami. Dobrze też wtedy poznajemy potrzeby dzieci, ich możliwości rozwojowe i talenty.

Marzena Żylińska: Wprowadzacie również w przedszkolu i w szkole podstawowej plan daltoński, którego fundamentem jest autonomia i samodzielność dzieci.

Marta Sitkowska: Z planu daltońskiego adaptujemy te elementy, do których jesteśmy przekonani. Samodzielność przedszkolaków i uczniów widoczna jest niemal z dnia na dzień. Nie jest to aż tak trudne, bo dzieci garną się do różnych zadań. Nie trzeba ich we wszystkim wyręczać. Dyżury wprowadzamy już u trzylatków. Oczywiście na miarę ich możliwości. Na przykład pomagają w przygotowaniu posiłków. Mamy swoje tablice, na których planujemy dzień.

Samia Tafesh-Połubok: Zauważamy, że uczniowie starszych klas, którzy podczas edukacji wczesnoszkolnej mieli wprowadzone elementy planu daltońskiego, są samodzielni i nieszablonowi. Dobrze odnajdują się w nauce metodami projektowymi, chętnie planują, nadzorują, pomagają innym. Nie zadają pytań, co za to dostaną. Radość sprawia im samo działanie i pochwalenie się ukończeniem projektu. Wystarczy, żeby nauczyciel stworzył im przestrzeń do działania. Dzieci stworzone są do działania, a nie do bierności poprzez słuchanie i siedzenie w ławce. Nauczyciel wskazuje cel, a potem towarzyszy uczniom i leciutko nakierowuje.

Marzena Żylińska: Dobra szkoła to nie jest szkoła, w której nie ma problemów. Dobra szkoła to taka, w której o problemach można rozmawiać. Jakie u was występują problemy i jak je rozwiązujecie?

Anna Damaschk: Zachęcamy rodziców do zadawania pytań. Mają do tego prawo. „Mówicie, co was niepokoi”. Nie uciekamy przed trudnymi pytaniami. Czasem zadawane są w sposób agresywny. Ta agresja ustaje, gdy regularnie zachęcamy do relacji.

Marzena Żylińska: W każdej szkole jest kilku takich rodziców, którzy chcą, żeby szkoła była taka jak 30 lat temu. Nie chcą takich samochodów, jakie wtedy były, takich telefonów i sklepów, ale szkoła ma być właśnie taka. Szkoła skansen.

Anna Damaschk: Z nimi też trzeba rozmawiać, wytłumaczyć, że to dla dobra ich dzieci oraz ich samych. Od tego, jak przygotujemy uczniów do życia, w przyszłości będzie zależeć wysokość naszej emerytury.

„Budząca się szkoła”

Oddolny ruch konstruktywnie krytykujący współczesną szkołę systemową, której korzenie tkwią w karnej edukacji pruskiej. „Szkoły mogą dalej funkcjonować tak, jak funkcjonują od niemal dwustu lat, ale – jak wszystko wokół nas – mogą się też zmieniać. Wszystko zależy od nas” – czytamy na stronie Fundacji „Budząca się szkoła”.

Konieczność odejścia od stawiania stopni, mierzenia i porównywania uczniów. Nauka nie przez słuchanie w ławce, ale poprzez aktywność, kreatywność i współpracę, wykorzystując indywidualne predyspozycje uczniów. To główne postulaty „Budzącej się szkoły”. W Polsce, w różnym zakresie, wprowadza je już kilkadziesiąt szkół publicznych.

Plan daltoński

Koncepcję planu daltońskiego stworzyła Helen Parkhurst (1886–1973), amerykańska nauczycielka, przez kilka lat współpracownica Marii Montessori. Własną koncepcję edukacji opisała w książce Edukacja według planu daltońskiego (1922 r.).

Helen Parkhurst; fot. daltoninternational.org

Pierwsza szkoła opierająca się na zasadach sformułowanych przez Helen Parkhurst powstała w 1919 roku w Dalton (Massachusetts, USA), stąd nazwa tej koncepcji edukacyjnej.
Plan daltoński zakłada indywidualizację procesu uczenia się, realizację zróżnicowanych zadań w zależności od wieku i możliwości ucznia. Opiera się on na trzech filarach: odpowiedzialności, współpracy i samodzielności.

Odpowiedzialność zakłada uświadomienie dzieciom, że ponoszą odpowiedzialność za wyniki procesu edukacyjnego oraz sposób jego realizacji. Sprzyja temu rozwijanie umiejętności planowania własnej pracy.

Samodzielność zakłada, że dzieci same znajdują rozwiązania i wykonują zadania. Nauczyciel dopasowuje poziom trudności zadań do możliwości dzieci, mając na względzie ich rozwój edukacyjny oraz służy wsparciem, tylko gdy jest ono konieczne.
Współpraca zakłada korzystanie z pomocy rówieśników oraz wspólne realizowanie różnych projektów. Unika się rywalizacji i konkurencji.