Prof. Jacek Pyżalski: Od jajka do jabłka, czyli…O skutecznym motywowaniu uczniów

12 stycznia 2022

– Wszyscy się zgadzamy z tym, że trzeba motywować uczniów. Rzadziej jednak zadajemy sobie pytania: jak, po co i do czego? – mówił prof. Jacek Pyżalski, jeden z ekspertów zaproszonych na konferencję dla nauczycieli pt. „Uczenie się przez działanie – motywacja i inspiracja”. Odbyła się ona 29 listopada w Mediatece w Tychach.

– Do czego motywuje nauczyciel? Odpowiedź wydaje się prosta. Do uczenia się, żeby uczeń otrzymywał lepsze oceny! Stawiamy dobrą ocenę, żeby zmotywować do nauki (uczeń będzie chciał zdobyć dobrą ocenę). Dajemy złą ocenę, aby również zmotywować do nauki (uczeń będzie chciał uniknąć złej oceny) – mówił Jacek Pyżalski, pedagog specjalny, profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.


Pułapki oceniania

Ten zdawałoby się oczywisty porządek rzeczy ma jednak swoje pułapki. – Wielu nauczycieli proponuje na forum klasy, aby uczniowie zaangażowali się w coś konkretnego, i wtedy słyszy: „Czy to jest na ocenę? Bo jak nie, to my w to nie wchodzimy”. Nikt z nas nie chce takiego handlu. Oceny nie dają ognia, który paliłby się dłużej. Zakuć, zaliczyć i zapomnieć. Tymczasem większość z nas chciałaby takiego motywowania, które utrzymuje ogień na dłużej – kontynuował Jacek Pyżalski.

Inny przykład. – Przeprowadziłem dużo wywiadów z uczniami. Pytałem, jak u nich w szkole działa system punktowy z zachowania (notabene zaczerpnięty z brytyjskich zakładów poprawczych). „To jest taki pic”, usłyszałem. Dlaczego? „Pani pyta, kto przyjdzie na bal charytatywny, a my na to, czy będą za to punkty. Pani mówi, że da trzy punkty. Odpowiadamy, że za trzy nie przyjdziemy, ale za pięć punktów się pojawimy”. Ta nauczycielka osiągnęła efekt, ale czuła, że nie o to chodzi, że tak naprawdę chce czegoś więcej – tłumaczył wykładowca.

– Gdy zerkniemy na wyniki badań dotyczących korelacji między dobrymi ocenami a sukcesem (osobistym, rodzinnym, społecznym, zawodowym), związek ten jest dość słaby… – stwierdził Jacek Pyżalski. – Wielu z nas zna szkolnych prymusów, którym w dorosłym życiu nie za bardzo się wiedzie. Z drugiej strony są osoby, które w szkole miały problemy, ale społecznie i zawodowo funkcjonują świetnie.


Uczeń konkursowicz i obojętni

– Motywowanie pozostaje w centrum pracy nauczyciela. Dlatego warto robić to w sposób przemyślany – wyjaśniał profesor. Podczas wykładu zachęcał, aby na zagadnienie spojrzeć nie tylko jak na proces dydaktyczny (zachęcanie do uczenia się, do zdobywania lepszych ocen), ale jak na szansę do przygotowania ucznia do rozpoznania jego mocnych stron, zainspirowania go do lepszego funkcjonowania społecznego, także w sytuacjach kryzysowych.

Jacek Pyżalski wspomniał o konkurencji (olimpiady, konkursy, zawody), którą powszechnie wykorzystuje się w oświacie, żeby zaangażować uczniów do działania. Wytworzył się nawet typ ucznia konkursowicza, który startuje we wszystkich możliwych konkursach, zdobywając puchary i dyplomy. Ale jest całe grono uczniów, którzy w ogóle w tym nie uczestniczą. Dlaczego? Mało tego… Są też tacy, którzy dostają złe oceny, ale ich nie poprawiają. Są też uczniowie, którzy mają minusowe punkty z zachowania, ale dalej robią coś nie tak, a gdy pani mówi, że wstawi im minus 10 punktów, oni ripostują: „To niech pani wstawia”. – Zdziwieni jesteśmy, że taki uczeń deklaruje, że ma to gdzieś i się nie boi. Wydaje się nam, że skoro tak mówi, to trzeba mu uwierzyć. Tymczasem prawda jest inna. Te minusowe punkty są dla niego przykre, ale lekceważy sytuację z innego powodu. W klasie siedzą wokół rówieśnicy, obserwują go, jak zareaguje. On czuje presję grupy. W takiej sytuacji nigdy nie powie nauczycielce: „Przestaję się tak zachowywać, bo się wystraszyłem” – mówił J. Pyżalski.


Indywidualna rozmowa – powszechny błąd

Wykładowca zwrócił uwagę na powszechny błąd, który popełniają nauczyciele, zapraszając ucznia na indywidualną rozmowę. – Wszyscy wiemy, że jak chcemy wpłynąć na ucznia, to nie należy z nim rozmawiać przy całej klasie, ale indywidualnie. Zapytałem o tę kwestię moich studentów. Około 30–40 proc. wspominało, że gdy coś zbroili w szkole, nauczyciel wzywał ich na rozmowę indywidualną. I tu ciekawostka! Chociaż rozmowa była indywidualna, to już zaproszenie na nią odbyło się publicznie. W praktyce wygląda to tak, że wszyscy wychodzą z sali, a nauczyciel wskazuje ucznia i mówi: „A ty poczekaj, bo chcę z tobą porozmawiać”. Czasem też nauczyciel podchodzi do grupki uczniów na korytarzu i mówi do jednego z nich: „Chodź, musimy pogadać”. Albo mówi do ucznia X: „Zawołaj do mnie Y, bo muszę z nim porozmawiać”. Takie publiczne zaproszenie zmienia wszystko. Nawet jeśli nauczyciel będzie przekonywający w takiej indywidualnej rozmowie, to uczeń ma świadomość, że gdy wyjdzie z tego spotkania, na zewnątrz będzie czyhała grupa ciekawskich, którzy będą dopytywać: „Jak było?”. I co on im powie: „Pani mnie przekonała, już nie będę dokuczał innym. Zrozumiałem swój błąd. Koledzy pomóżcie mi w zmianie postępowania”? Nie! Nawet jak on tak myśli, to powie zupełnie coś przeciwnego. Zaproszenie na rozmowę indywidualną też powinno odbyć się indywidualnie, bez świadków. Wtedy uczeń nie odczuwa presji grupy. Nikt się na niego gapi i nie ocenia. W skutecznym motywowaniu decydują czasem rzeczy bardzo małe – podkreślał Jacek Pyżalski.


Nauczycielka wokalisty Red Hot Chili Peppers

– Panuje przekonanie, że te drobne i proste rzeczy są oczywiste, wszyscy je znają. Z kolei systemy motywacyjne są skomplikowane, więc trzeba głównie nad nimi dyskutować. Skoro tak jest, to dlaczego tylko 5 proc. nauczycieli zaprasza na rozmowę indywidualną w sposób indywidualny? Zapominamy i nie doceniamy tych drobnych spraw – mówił prof. Pyżalski.

– Namawiam do czytania biografii i autobiografii. Dlaczego? Niemal każdy geniusz, również ten samorodny, wspomina w swojej historii o jakiejś ważnej osobie, która trwale wpłynęła na jego życie. Często byli to nauczyciele. „Geniusz” mówi się o Leonardzie da Vinci… A to nie było tak, że miał on wybitny umysł i nic nie sprawiało mu trudności. Miał trudności, chociażby w nauce łaciny. U jego boku był jednak nauczyciel, który zmotywował go do pracy.

– Czasem o przyszłości ucznia decyduje jedna rozmowa, jedno wypowiedziane zdanie, które uczeń pamięta i przywołuje nawet po 40 latach. Nauczyciel musi mieć świadomość mocy słowa. Anthony Kiedis, wokalista Red Hot Chili Peppers, w wywiadzie rzece pt. Blizna przedstawia się jako twardziel, łobuz. Jedyny fragment książki, gdzie jawi się jako bezradne dziecko (miał trudne dzieciństwo, sprawiał problemy wychowawcze), to ten, w którym mówi o swojej nauczycielce. Kiedis pisał opowiadania z dreszczykiem. Wtedy ona powiedziała mu: „Masz talent do pisania, powinieneś robić to dalej”. Wokalista wspominał, że jeżeli coś takiego mówi osoba, którą szanujesz, to te słowa są jak dzwon, który nie przestanie bić do końca życia.

– To nie jest wyjątek. Wiele takich prostych słów noszą w sercach wasi byli uczniowie i pamiętają je przez lata, a wy nawet o tym nie wiecie. Tego nie ma w żadnym podręczniku, ale naszą uważnością możemy wiele zdziałać. Odpowiednie słowa wypowiedziane do konkretnego ucznia zapadną w jego świadomości – zapewniał Jacek Pyżalski. – To działa oczywiście też w drugą stronę. Słowa, które ranią, są jak kamień rzucony w wodę. Początkowo wytwarza kręgi na tafli wody. Choć te kręgi znikają z powierzchni, to kamień ciągle zalega na dnie.


Przemiany na lekcjach online

Prof. Pyżalski odniósł się podczas wykładu w Tychach do edukacji w dobie pandemii koronawirusa. – Tyle się nasłuchałem, że czas edukacji zdalnej skrzywdził młodych ludzi. Były nawet takie apokaliptyczne prognozy, że to pokolenie się nie podniesie po takiej traumie.

– Przeprowadziłem szerokie badania w 34 szkołach wśród uczniów, rodziców i nauczycieli. Ujęło mnie, że 5 proc. uczniów (mniej więcej jeden w klasie) stwierdziło, że podczas lekcji online miało lepsze kontakty z nauczycielem i bardziej angażowało się w naukę. Wydawało się to irracjonalne. Zacząłem drążyć ten wątek. Okazało się, że niemal każdy nauczyciel mógł wskazać konkretnego ucznia, który w czasach pandemii zrobił postępy.

– Podam przykłady. Był uczeń, który w klasie nigdy się nie odzywał, a w domu, w trakcie e-lekcji, gdy miał wyłączoną kamerę, był aktywny. Mówił wartościowe rzeczy. Okazało się, że jego wcześniejsze milczenie wynikało ze wstydu przed grupą, a nie z faktu, że nie miał nic do powiedzenia.

– Inny uczeń w realu, przy rówieśnikach lekceważąco podchodził do nauki, nic go nie interesowało, nie chciał się angażować, miał złą opinię w klasie. Tymczasem podczas zajęć zdalnych wysyłał nauczycielce indywidualnie pytania, zapisywał się na konsultacje online. Robił to, bo nie wstydził się kolegów. Nie wstydził się podnieść ręki, żeby nie pomyśleli, że nie zrozumiał. Czy te przykłady uczą nas czegoś o motywowaniu? Do każdego ucznia istnieje klucz. W tym przypadku wystarczyła zmiana formy komunikacji.

Ale co z postępami takich uczniów w momencie ich powrotu do szkolnych ław? Jak nie utracić tego, czym wykazali się podczas zajęć online? – Nauczyciel może stwierdzić: „Co ja teraz mogę?”. Ano trochę może... Na przykład zatrzymać się obok ucznia na korytarzu i powiedzieć mu: „Pamiętam, jak wtedy online fajnie się wypowiedziałeś na ten temat”. Wtedy uświadamiamy mu, że go pamiętamy, doceniamy, że jest dla nas ważny. A co z tym uczniem, który nie chce się odzywać przy klasie? Można zmusić go do krótszej wypowiedzi formą zadanego pytania: „Jak oceniłbyś postępowanie tego bohatera w skali od 1 do 10?”. Powiedzieć „7” jest łatwiej niż dać jakąś dłuższą wypowiedź. Można też utrzymać raz na tydzień dyżur online, aby uczeń miał możliwość dyskretnego kontaktu.


„Od jajka do jabłka”

W drugiej części wystąpienia profesor opowiedział o zastosowaniu zasady „jajka i jabłka” podczas prowadzenia lekcji.

Rzymski poeta Horacy w swoich Satyrach napisał: „Od jajka aż do jabłek”. Powiedzenie wiąże się ze zwyczajem panującym na ówczesnych ucztach, gdzie na początku podawano jajka, a na koniec kosze z jabłkami. „Od jajka do jabłka” znaczy tyle co „od zakąski do deseru”, „od wstępu do zakończenia, „od prologu do epilogu”…

– Gdyby porównać ucztę do lekcji… Każda ma początek i koniec. Z punktu widzenia motywowania to, jak zacznie się lekcja, jest bardzo ważne. Od „jajka” (wstępu) zależy, jak uczniowie będą zaangażowani, skupieni i czy w ogóle obecni duchem – mówił Jacek Pyżalski. – Ile rzeczy musi wydarzyć się na początku lekcji, aby uczniowie byli na niej całym sobą? Muszą odciąć się od tego, co robili wcześniej. Powinna pojawić się ciekawość. Czy jeszcze dzisiaj się czegoś dowiedzą, czy będą tylko myśleć, kiedy to się skończy? Musi też być podniesiony poziom energii zwrotnej, aby uniknąć sytuacji, w której przez 45 minut gada tylko nauczyciel – mówił J. Pyżalski.

– A czemu służy „jabłko” (zakończenie)? Ma uporządkować i utrwalić wiedzę z ciekawie przeprowadzonej lekcji. Ma jeszcze jedno ważne zadanie… Zachęcić ucznia do powrotu na kolejne zajęcia.


Tasiemiec w formalinie

– Dwadzieścia lat temu uczyłem angielskiego w gimnazjum. Moje „jajko” brzmiało tak: „Dziś będzie czas przeszły, zapiszcie sobie temat”. W ramach „jabłka” mówiłem: „To ja wam teraz szybko podsumuję, czego się nauczyliśmy”. Moje koleżanki i koledzy z pokoju nauczycielskiego mieli podobnie. Starałem się więc przypomnieć sobie moich nauczycieli, czy stosowali jakieś „jajka” i „jabłka”. Szukałem ich również w książkach pedagogicznych, w programach telewizyjnych, przemowach polityków czy na gali Oscarów. Jak ktoś przemawiał w ciekawy sposób, adaptowałem to na potrzeby lekcji.

– Dziś takich „jajek” mam ponad sto, ale opowiem państwu przykład z lekcji przyrody pani Zofii, mojej nauczycielki z podstawówki. Zanim weszliśmy do klasy i zajęliśmy swoje miejsca, pani Zofia położyła na stolikach różne rzeczy. Nie zapomnę dziwnego węża w formalinie (dziś wiem, że to był tasiemiec) na mojej ławce. Na innych stolikach pojawiły się huba, jemioła… Niektóre rzeczy znaliśmy lepiej, inne gorzej, a jeszcze innych nie znaliśmy w ogóle. Pani Zofia wzbudziła nasze zainteresowanie, ciekawość, gotowość do zdobywania wiedzy, i była w nas ta energia, o której wspominałem wcześniej.

– Nauczycielka podchodziła do każdej z ławek, opowiadała nam coś o każdej z rzeczy. Robiliśmy notatki, choć nie było jeszcze podanego tematu lekcji. Potem pani zapytała, co te wszystkie rzeczy łączy. Ktoś zauważył, że żyją na innym organizmie. Wtedy dopiero pojawił się temat lekcji: pasożyty i półpasożyty. Ale my już rozumieliśmy, o co chodzi, bo wyszliśmy od konkretu do abstrakcji. Nie usłyszeliśmy najpierw definicji pasożyta. Niby takie proste, a doświadczyłem takiej lekcji tylko u jednej nauczycielki.

– A dobre „jabłko”? To mogłyby być slajdy z kilkoma pytaniami dotyczącymi naszego wykładu, np. czy oceny mają związek z sukcesem w życiu, jaką rolę ma pełnić „jajko” na początku lekcji. „Kto zna odpowiedź, ręce do góry. Na które pytanie znasz odpowiedź? Na drugie? To mów. A kto zna odpowiedź na pierwsze, a na pozostałe pytania?” Podczas słuchania odpowiedzi wszystkim wiedza ułoży się w głowie.

Jacek Pyżalski podał jeszcze jeden przykład „jajka”. – Miałem kiedyś bardzo trudną klasę. Żeby jeszcze łobuzowali… Ale oni nie robili nic! To jest najgorsze. Co lekcja walisz młotkiem i nic nie jesteś w stanie ukruszyć. W końcu na lekcję angielskiego, na której mieli poznawać słówka związane z podróżowaniem, wziąłem pudełko. Włożyłem do niego bilet lotniczy, mapę, okulary przeciwsłoneczne, czapkę z daszkiem itp. To zadziałało. Podawali sobie te rzeczy z ręki do ręki, przymierzali, śmiali się i… powtarzali angielskie nazwy tych gadżetów.

***

Konferencja „Uczenie się przez działanie – motywacja i inspiracja” została zorganizowana przez Miejskie Centrum Oświaty w Tychach, Tyskie Inicjatywy Oświatowe, gmina Tychy oraz centrum szkoleniowe EduAkcja w Warszawie.