O syndromie opuszczonego gniazda

17 października 2022

Dobre rodzicielstwo akceptuje usamodzielnienie się dzieci

Pewnego razu stołeczna policja odebrała od młodej kobiety telefon z informacją, że jej koleżanka jest więziona przez matkę. Przetrzymywana wysyłała do znajomych SMS-y z prośbą o pomoc. Okazało się, iż 54-latka nie chciała wypuścić z mieszkania swej 30-letniej córki, usiłując przekonać ją, by ponownie z nią zamieszkała. Funkcjonariusze udali się w miejsce zajścia, a ponieważ wstępne rozmowy z zaborczą rodzicielką nie dały rezultatu, wezwano strażaków, którzy wyważyli drzwi. Tym sposobem córka została uwolniona, a jej matka trafiła do policyjnego aresztu. Takie skutki może nieść ze sobą syndrom opuszczonego gniazda.

Syndrom opuszczonego gniazda

Opuszczone gniazdo to metafora z życia ptaków. Wiją one gniazdo, w którym opiekują się swym potomstwem, by je następnie usamodzielnić. W tym właśnie wyraża się zadanie rodziny: wszelkie jej zabiegi opiekuńcze i wychowawcze mają pomagać dziecku w tym, aby stawało się coraz bardziej samodzielne i niezależne.

Gdy jednak to marzenie się spełnia, niektórych rodziców zaczyna ogarniać przeciwna wprost żądza zatrzymania dziecka przy sobie. Doświadczenie wskazuje, że problem dotyczy bardziej kobiet niż mężczyzn. Przyczyna jest prozaiczna: kobiety są z dzieckiem bardziej związane już od chwili poczęcia, poprzez okres ciąży i moment porodu, czas karmienia piersią i zaspokajanie jego potrzeb. Angażują się więc bardziej w jego wychowanie. Z tej przyczyny nierzadko zmieniają swe plany życiowe albo rezygnują z ich realizacji. To wszystko sprawia, że kobietom trudniej jest odciąć łączącą je z dzieckiem „emocjonalną pępowinę”.

Dla równowagi uzupełnijmy, że także mężczyźni przeżywają odejście dziecka, lecz wyrażają to na ogół w inny sposób. „Są bowiem mniej otwarci, mają mniejszą skłonność do wzruszania się i werbalizowania swoich przeżyć, mniej podatni na zmienność nastrojów niż kobiety, stąd rozładowują napięcie i żal w sposób pośredni” – pisze Dorota Kornas-Biela, pedagog, prof. Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

Wielodzietne bardziej odporne

Problem, o którym mowa, jest znamienny dla współczesnych czasów. Kiedyś rodzina była wielodzietna i wielopokoleniowa, a doświadczenie opuszczonego gniazda nie występowało często. Wszystko przez to, że dzieci wyprowadzały się z domu po kolei, zatem ich odejście rozkładało się w czasie, w następstwie czego rodzice stopniowo oswajali się z usamodzielnianiem się potomstwa.

„Gdy odchodzi ostatnie dziecko, nie jest to już dla rodziców emocjonalny szok, a starsze dzieci, które już ułożyły sobie życie, mogą objąć teraz starzejących się rodziców niezbędną opieką” – tłumaczy Kornas-Biela, dodając, iż syndrom opuszczonego gniazda to przede wszystkim problem rodzin małodzietnych, w których nierzadko całe życie emocjonalne rodziców koncentruje się wokół jednego czy dwojga dzieci.

Identyczną diagnozę stawia dr inż. Jacek Pulikowski, od lat zajmujący się problemami rodziny i małżeństw, m.in. w Podyplomowym Studium Rodziny na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu: „Dziś wiele rodzin decyduje się najwyżej na jedno dziecko. Jest oczywistym, że wypuszczenie jedynego dziecka z domu jest obiektywnie trudniejsze niż jednego z gromadki dzieci, gdzie opuszczenie jest mniej bolesne, bo odbywa się «na raty»”. Autor nie ma wątpliwości, że spadek liczby dzieci w rodzinie koreluje z powiększaniem się skali problemów związanych z wyprowadzką syna lub córki.

Pomyśleć zawczasu

O zbliżającej się nieuchronnie chwili odejścia dziecka z domu należy pomyśleć zawczasu. Kornas-Biela zaleca, aby „przygotowywać dużo wcześniej dziecko, a tym samym i siebie jako rodzica, do tego, że kiedyś opuści ono dom rodzinny na stałe. Pomaga w tym pobudzanie dziecka stosownie do wieku do coraz większej samodzielności, pozwalanie mu na wychodzenie z domu, na wyjazdy, na prowadzenie życia osobistego, podejmowanie decyzji i dokonywanie wyborów, dawanie mu przestrzeni życiowej, w której może się realizować, rozwijać swoje zamiłowania, utrzymywać kontakt z rówieśnikami”. Jednocześnie sami rodzice muszą uniezależniać się emocjonalnie od dziecka i dojrzewać do nowych zadań wynikających z jego rozwoju osobowego.

Druga kwestia to nieustanne pielęgnowanie życia małżeńskiego, by zbytnia koncentracja na dziecku go nie przesłoniła. Wreszcie trzecia rzecz, którą przywołuje Kornas-Biela, to „niezatracenie się w opiece nad dziećmi”. Ważne jest, aby pośród licznych obowiązków rodzicielskich wygospodarować czas na własne hobby, rozwój zainteresowań, pielęgnowanie relacji przyjacielskich, koleżeńskich – po tym, gdy syn czy córka pójdą w świat, będą one dla rodziców dużym wsparciem. Uczucia pustki można uniknąć, zadbawszy wcześniej, aby dzieci nie były jedynym obiektem zainteresowania i nie stanowiły jedynego celu w życiu.

Odcięcie „emocjonalnej pępowiny”

Rodzice – jak pisze Kornas-Biela – winni przede wszystkim mieć świadomość, iż dziecko „nie było ich własnością, było im dane jako niezasłużony dar na pewien czas wraz z misją, by je wychować do «wyfrunięcia z gniazda» i założenia nowego. Dziecko było im dane i zadane. Nadchodzi czas, gdy ich zadania opiekuńczo-wychowawcze kończą się i teraz dziecko musi zdać egzamin z dojrzałości, do której je przygotowywali. Nie może budować gniazda w gnieździe, musi pójść na swoje i rozpalić własne ognisko rodzinne”.

Podobnie wypowiada się Jacek Pulikowski, stwierdzając, iż dziecko, będąc darem i zadaniem, jest wychowywane do „wyjścia z domu w świat”, tj. do założenia rodziny lub służenia ludziom w inny sposób. „W takim klimacie wyjście z domu jest czymś normalnym, oczekiwanym i odbywa się bez większych problemów” – dodaje. Nie chodzi tu jedynie o opuszczenie fizyczne, lecz zwłaszcza o odcięcie „emocjonalnej pępowiny” łączącej dziecko z rodzicami. Wszak jesteśmy w stanie wyobrazić sobie sytuację, że matka stosuje rozpaczliwy przymus wobec – będącego już „na swoim” – syna, aby ten codziennie do niej telefonował bądź ją odwiedzał.

Pulikowski odwołuje się do biblijnego zdania o opuszczeniu ojca i matki oraz połączeniu się ze swą żoną i staniu się „jednym ciałem”. Zauważa, że nie da się prawdziwie „połączyć” bez wcześniejszego „opuszczenia”. Kolejność ta nie jest przypadkowa. Do opuszczenia rodziców trzeba bowiem dojrzeć. Dojrzeć powinni zresztą również sami rodzice.

Autor przyznaje, że widział mnóstwo tragedii małżeńskich, u których podłoża leżało niedostateczne opuszczenie „mamusi” bądź – co rzadsze – „tatusia”. W rezultacie cierpią obie strony: niedojrzałe do odejścia dzieci oraz niedorośli do oddania „swego” dziecka rodzice. „Cierpią więc ci, którzy nie opuścili (nie chcieli lub nie byli w stanie), i ci, którzy nie zostali opuszczeni” – konkluduje. Ów nierozwiązany dylemat separacji wpływa znacząco na jakość kontaktów międzyludzkich dorosłego już dziecka, zwłaszcza na nawiązywanie nowych relacji i trwałość związku małżeńskiego.

Jako konkluzja niech posłuży uwaga ks. dr. Marka Dziewieckiego, psychologa Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, iż sposób, w jaki dziecko opuszcza rodziców, by założyć własną rodzinę, jest weryfikacją wzajemnych więzi ich łączących, a jednocześnie sprawdzianem solidności otrzymanego wychowania. Bezkonfliktowe odejście z domu rodzinnego to – jak pisze Dziewiecki – „prawdziwe błogosławieństwo zarówno dla rodziców, jak i dla ich odchodzących dzieci”.

„Pozwolenie na odejście – uzupełnia amerykański psycholog James Dobson – nie jest łatwym zadaniem, jednak dobre rodzicielstwo tego wymaga”.

dr Piotr T. NOWAKOWSKI

pedagog, profesor Uniwersytetu Rzeszowskiego

Co utrudnia odejście?

Można wskazać cztery zasadnicze źródła przyczyn utrudniających dzieciom opuszczenie domu rodzinnego.

Pierwszym jest zależność ekonomiczna bądź mieszkaniowa od rodziców.

Drugim – jak określa to ks. Marek Dziewiecki – coraz częściej spotykane u dorosłych dzieci zjawisko wygodnictwa. „Przecież wygodnie jest żyć na koszt rodziców i ciągle uchodzić za nastolatka” – pisze.

Trzecim – niedojrzałość emocjonalna, na co wskazuje teolog i terapeuta rodzinny Mieczysław Guzewicz, stwierdzając, że w przeszłości łatwiej było realizować etap życia, jakim jest opuszczenie domu rodzinnego, a to ze względu na fakt, iż kiedyś człowiek dojrzewał psychicznie szybciej niż obecnie. Jak pisze autor, „warunki skrajne, np. wojna i jej konsekwencje, znacznie przyśpieszały wejście w dorosłość, często bardzo młodych ludzi”.

Czwartym źródłem są postawy specyficzne rodzicielskie, które określa się mianem nadopiekuńczości.